Artisto: | Zespół Reprezentacyjny (Polski) |
Uzanto: | Mariusz |
Daŭro: | 130 sekundoj |
Komenca paŭzo: | 12 sekundoj |
Tononoma sistemo: | Ne definita |
Sakra: | |
Komentoj pri tabulaturo: |
Tytuł oryginalny: Les trompettes de la renommée Tekst: Georges Brassens Muzyka: Georges Brassens Wykonanie: Zespół Reprezentacyjny |
Zaszyłem się już dawno w domowym ukryciu e E6 Fis h
Od szosy głównej w bok zadowolony z życia E a D G
Niechętny, by zapłacić cenę sławy mej C F B7 e
Na laurach spoczywając jak statek na dnie a e Fis B
Wiadomo wszak, że zawsze znajdą się doradcy e E6 Fis h
Co wmówią ci że masz spowiadać się na cacy E a D G
I by nie zatarł się po tobie żaden ślad C F B7 e
Co pikantniejsze sprawki wywlekać na jaw Fis B e
Cóż, sława to jest, proszę was G B
Zabawa lub paskudna gra e D e
Wynika z tego, że mam wszelki wstyd porzucić
(Choć przecież się to z mym sumieniem jednak kłóci)
Ujawnić mam gdzie, z kim rozpustnie spędzam czas
Pozycji ulubionych katalog mam dać
Lecz gdybym zaczął tu wymieniać po nazwiskach
To ileż wiernych żon dostałoby po pyskach
A iluż bym przyjaciół stracił w jeden dzień
Nie mówiąc już, że w noc na dwór wyjść bałbym się
Cóż, sława to jest, proszę was
Zabawa lub paskudna gra
Lecz muszę wyznać, że przeraża mnie to wszystko
Nie cierpię chorobliwie ekshibicjonistów
I wolę by mór organ znało, wierzcie mi,
Te kilka kobiet, lekarz i już więcej nikt
A może jednak mam jak gwiazda wam rozbłysnąć
I machnąć tu czy tam skandalik towarzyski
Czy grzechot moich genitaliów w biały dzień
Zagłuszyć miałby czysty ministrantów śpiew
Cóż, sława to jest, proszę was
Zabawa lub paskudna gra
Na przykład taki fakt: światowa pewna dama
Do której zwykłem wpadać w wieczór albo z rana
Raz na jedwabnej sofie zniewoliła mnie
I zaraziła czymś, czym do dziś brzydzę się
Więc dla większego szumu, dla własnej reklamy
Mam oto kalać święty honor owej damy
Po mieście latać i rozgłaszać tam i tu
Że od Markizy Y mam gnid cały wór
Cóż, sława to jest, proszę was
Zabawa lub paskudna gra
Bóg świadkiem, że mnie łączy komitywa szczera
Z nie byle kim: z ozdobą paryskiego kleru
On - katecheta, ja - poeta (brzydkich słów)
On przy mnie mówi: "amen", ja przy nim: "o ku..."
Lecz po cóż zaraz pisać grubymi wołami
Żem raz zaskoczył go u kolan mej kochanki
On cicho nucąc psalm szykował się do mszy
Zaś ona mu w tonsurze zabijała wszy
Cóż, sława to jest, proszę was
Zabawa lub paskudna gra
Tłum chciałby, żeby miast gitary w mych ramionach
Co dzień kręciła się ina gwiazda filmowa
Do diabła, czemu to, z kim spędzam każdą noc
Ma przynieść chwałę mi - nie rozumiem za grosz
Cóż, pismak składa hołd bogini o stu twarzach
A ta chce żebym ja - ot, w formie komentarz
Przedstawił panią X i dodał jeszcze że
Na jej wzgórek Wenery co noc wspinam się
Cóż, sława to jest, proszę was
Zabawa lub paskudna gra
A może chcecie bym się przyznał wam z ochotą
Że tak jak wielu z was zwyczajną jestem ciotą
I żebym chód panienki przyjął jako swój
Bym biegał jak gazela, a nie lazł jak wół
Lecz nie dam wam, hultaje, także tej radości
Bo miłość grecka mi nie sprawia przyjemności
A zresztą nawet grosza nie wart cały kram
Pederastyczna zbrodnia to już nie ten szpan
Cóż, sława to jest, proszę was
Zabawa lub paskudna gra
Ten szybki Tour de France po plotkach dziennikarskich
Wykazał, że nie zaspokoję was - ciekawskich
I miast sensację wzbudzać, wolę ćwiczyć słuch
Piosenki sobie śpiewać i drapać się w brzuch
Jak ktoś chce bym zaśpiewał - zrobię to w try miga
Jak nie, to przecież też nie dzieje mi się krzywda
Niechętny by zapłacić cenę sławy mej
Na laurach sobie spocznę jak statek na dnie
Cóż, sława to jest, proszę was
Zabawa lub paskudna gra